facebook google youtube instagram
  • Strona główna
  • Bieganie
  • Lifestyle
    • Podróże
    • Urządzam mieszkanie
    • Recenzje
    • Przepisy
  • Motywacja
  • O mnie
  • Kontakt

Idąc przed siebie



Po kolejnej długiej przerwy wracam do łask blogowania... ostatnio sporo się działo. 
Przeprowadzka, a zaraz po niej 15 dniowy zjazd na uczelni, gdzie praktycznie dzień w dzień od 8-20 byłam na zajęciach. KOSMOS! Dziś już jestem trzy dni po ostatnim takim dniu. I postanowiłam już na spokojnie podzielić się z Tobą swoimi refleksjami na temat tego co przeżywałam. Podzielę się z Tobą również swoimi postanowieniami i małym wyzwaniem, więc jeśli jesteś wciąż chętna-zapraszam do czytania. 

Kiedy wydrukowałam pierwszą wersję planu swoich zajęć, nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Siedzenie w salach od 8-20, miałam obawy, czy ja- tak aktywny człowiek-dam radę usiedzieć tyle w jednym miejscu. Jak widać dałam radę, lecz co mi w tym pomogło? Otóż zajęcia ruchowe, które mieliśmy w planie. PŁYWANIE i GIMNASTYKA. 

W pierwszym tygodniu mieliśmy około 2h pływania codziennie i to były jedne z najlepszych zajęć jakie mogłam mieć. Kocham pływać, ale nigdy nie uczyłam się poprawnej techniki, próbowałam sama się uczyć, czasami myślałam, że nawet mi to dobrze idzie - do czasu pierwszych godzin na basenie u siebie na uczelni. Wyniosłam z lekcji pływania jak najwięcej potrafiłam. Nawet nauczyłam się poprawnych nawrotów pod wodą, oraz skoku ze słupka. Pływanie kraulem nabrało innego oblicza, a nigdy nie znany grzbiet posmakował mi tak bardzo, że chcę więcej i więcej.  Dobrze, że w pobliżu mojego domu jest pływalnia. Z tym miejscem wiąże się również jedno z moich postanowień. Chcę chociaż dwa razy w tygodniu stawiać się na basenie, by doskonalić to co wypracowałam przez ten czas. Jeśli kiedykolwiek myślałaś nad tym, by iść popływać - nie myśl, idź! Koniecznie, może pokochasz to miejsce równie mocno jak ja kocham teraz. 

A co z tą gimnastyką? Drugi tydzień był pod hasłem - GIMKA. Tu na samą myśl chce mi się śmiać, jak bardzo "upośledzona ruchowo" jestem.   Chociaż cieszyłam się na te zajęcia, to próbując wykonać cokolwiek czułam się jak jedno wielkie drewno. Na szczęście udało mi się podczas zaliczenia stanąć, o ile można nazwać to staniem, na rękach, oraz zrobić potocznie zwaną "gwiazdę". Gdybyśmy musiały zaliczać wymyk i inne salta to nawet nie chcę myśleć co za ocena byłaby adekwatna do moich zerowych umiejętności. Po tych zajęciach zrodziła się we mnie jeszcze większa chęć pracy nad swoją sprawnością i mobilnością, cegiełkę do tego dołożył jeszcze jeden przedmiot jakim jest KSZTAŁCENIE RUCHOWE I METODYKA NAUCZANIA RUCHU. Dlatego kolejne z moich postanowień praca u podstaw swojej mobilności. Czas postawić na jeszcze większą ilość rozciągania, wzmacniania i rolowania. Chcę być nie tylko wytrzymała, ale też silna, zwinna i naprawdę zaradna. 

Jeśli chodzi o bieganie w czasie zjazdu starałam się biegać przed uczelnią, o 5 rano, albo po. Średnio 5 razy w tygodniu, nie zawsze na tyle intensywnie jak miałam założenia w planie treningowym, ale coś kosztem czegoś. Często po powrocie do domu nie miałam na tyle siły, by po prostu daną jednostkę treningową zrobić na tyle mocno, ale wychodzę z założenia, że lepiej zrobić słabszy trening niż żaden. Na zajęcia z dnia na dzień musiałam się też bardzo często przygotowywać, więc nie było mowy o leżeniu na kanapie i oglądaniu seriali. Chociaż powiem Ci szczerze, że jednego dnia po prostu jak usiadłam to padłam, jak taka zmęczona życiem panda. Naprawdę, jedyne co byłam w stanie powiedzieć Arturowi, który wspierał mnie w tym ciężkim czasie to to, że jestem zmęczona i nigdzie się nie ruszam. Tym sposobem od 22 do 3 w nocy spałam na kanapie. 

W tym czasie mało udzielałam się na swoim Instagramie, wieczorami odkładałam telefon na bok, by nic mnie nie rozpraszało. I to nie było tak, że nie miałam ochoty nagrywać i wstawiać zdjęć. Miałam, ale każda taka aktywność zabierała mi czas, na to, by ogarnąć swoje studenckie życie. Wyłączyłam się kompletnie, ale już cieszę się, że wracam do Was, bo bardzo mi tej aktywności brakowało. Postanowiłam jednak, że wieczorami dalej będę telefon odkładać na bok. I nie będzie wieczornego przeglądania social mediów. W zamian za to, będę czytać książki przed zaśnięciem. Od jakiegoś czasu już wdrażam to w swój nawyk i powiem Ci, że to naprawdę strzał w dziesiątkę. O tym jak mi idzie będę Cię na pewno informować, ale naprawdę polecam.

Wracając do studiów jestem zachwycona zajęciami z PSYCHOLOGII OGÓLNEJ. Tak bardzo lubiłam wykłady, ćwiczenia, po prostu wszystko. I mimo tej późnej pory zajęć siedziałam i nawet nie czułam kiedy ten czas mi uciekał. Z racji tego, że mam problem z publicznymi wystąpieniami- tak, mam z tym problem i zawsze, gdy muszę coś prezentować na żywo jest we mnie tyle emocji, z którymi słabo sobie radzę- postanowiłam zgłosić się na ochotnika zrobienia prezentacji na temat pochwał pacjenta. I udało się. Mój mały sukces. A co najśmieszniejsze, ponoć nie widać było mojej tremy, która od początku gdzieś we mnie była i buzowała na wszystkie strony. Dlaczego więc zgłosiłam się na ochotnika? Dlatego, że nie chcę się zamykać na to, co sprawia mi trudność. Chcę pracować nad sobą, a kiedy jak nie teraz nabierać takich umiejętności? Więc tu rada ode mnie, jeśli masz problem z czymkolwiek to nie uciekaj nigdy od tego, bo to prędzej, czy później Cię dopadnie. Zamieniaj swoje słabe strony w te mocne. Uciekając nic nie zyskujesz, wręcz przeciwnie tracisz szanse... więcej odwagi. Gorzej nigdy nie będzie, a może być tylko lepiej i lepiej. 

Jak radziłam sobie z jedzeniem podczas tak długich dni na uczelni? Szczerze, mówiąc nie radziłam sobie. Pierwszy tydzień był słaby. Albo nie jadłam, albo jadłam wieczorami zdecydowanie za dużo i urządzałam sobie ucztę. Czasami udawało mi się przygotować pojemniki z jedzeniem. Jeśli nie zdążyłam zrobić sobie niczego to codziennie zawsze w torbie miałam kefir, jabłko lub banana, batona proteinowego, termos z kawą lub herbatą no i kanapkę z hummusem i warzywami. To tyle...nawaliłam. Czasami szłam do automatu i kupiłam jakiegoś batona (ale to już w sytuacji kryzysowej, kiedy czułam się maksymalnie przemęczona i głodna). W drugim tygodniu na obiad zamówiłam sobie catering z minuta osiem, gdzie miałam wegetariański obiad (550kcal) na każdy dzień. Chociaż to! Wieczorami w domu zawsze jadłam krem z buraków z lidla i kanapki lub grzanki, tak żeby mój organizm dostał chociaż jeden posiłek na ciepło. Nie czułam się z tym dobrze, bo bardzo lubię zdrowo jeść i naprawdę dbać o to co spożywam. Tu mi niestety nie wychodziło to tak jak chciałam. Wracam na odpowiednie tory... jem regularniej, no i przede wszystkim jem to dzięki czemu czuję się dobrze. I tu kolejne z moich małych wyzwań. Biorę się za siebie, bo ostatnio bliżej mi do formy od ciasta niż do formy takiej, w której czuję się dobrze, bo teraz kompletnie nie czuję się dobrze w swoim ciele. Staram się jednak nie rozpamiętywać, a zaakceptować moment, w jakim jestem teraz i potraktować to jako etap przejściowy. Nie chcę wmawiać sobie, że jest teraz źle i się nie akceptuję... bo to do niczego nie prowadzi, a wręcz przeciwnie budzi wiele frustracji. Każdy nowy dzień to nowe szanse, które będę wykorzystywać, by czuć się dobrze. Jestem dobrej myśli, jeśli chcesz się przyłączyć dawaj znać, razem będzie nam raźniej. 


Kolejny raz odbiegłam od tematu. Zatem wracając do uczelni, w tym semestrze najcięższe przedmioty jakie mamy to z pewnością anatomia i biochemia, z którymi już niedługo bardzo ważne starcia. Motywacja jest, muszę jeszcze tylko obrać sobie dokładny plan działania i jakoś to będzie. Najważniejsze, że ja naprawdę chcę. Chcę się uczyć i powiem Ci, że nie żałuję na dzień dzisiejszy swojej decyzji. Cieszę się, że odważyłam się iść na inny kierunek niż medycyna. Czuję, że idę w dobrym kierunku, a to chyba najważniejsze. 

No dobrze, teraz przyznaj się, dałaś radę przeczytać to do końca? Jeśli tak to szanuję i będzie mi miło jeśli dasz mi znać, czy post z takimi moimi refleksjami przypadł Ci do gustu. 

Twoja Pauli 
#idacprzedsiebie





lutego 12, 2019 2 komentarze

Najwyższa pora na mnie, długo się zbierałam, by coś tu napisać. Jestem typem człowieka, który uwielbia planować. Od kilku lat co roku spisuję swoje postanowienia, które chcę realizować w nowym roku. No właśnie CHCĘ, a nie MUSZĘ. Przyszedł ten moment kiedy i ja postanowiłam cofnąć się i podsumować najważniejsze według mnie wydarzenia z 2018 roku. Jeśli jesteście ciekawi zapraszam do czytania:

1. PODESZŁAM (4 raz) do MATURY
Moją historię o próbie napisania matury tak, by dostać się na kierunek lekarski chyba już każdy z Was zna. W maju napisałam biologię i chemię (niestety?) nie na tyle dobrze, by studiować medycynę.  Czy uważam to za porażkę 2018 roku? Po pół roku od kiedy poznałam wyniki swojej "poprawionej" matury stwierdzam, że wcale nie była to moja porażka. Co więcej - zaczynam być z siebie dumna, że walczyłam jak lwica. Nie mogę zarzucić sobie tego, że cokolwiek kolokwialnie mówiąc olałam. O tym co czułam i jak skończyła się historia moich studiów zapraszam do poprzedniego posta o nazwie "Cześć Fizjoterapio" - to był chyba jeden z najbardziej emocjonalnych postów jakie kiedykolwiek tu napisałam, dlatego zachęcam do czytania.

2. WYBRAŁAM INNĄ DROGĘ - STUDIUJĘ FIZJOTERAPIĘ
We wrześniu podeszłam do testów sprawnościowych (pływania) na Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku i dostałam się na studia jednolite magisterskie w trybie zaocznym. Dlaczego zaoczne? Ponieważ chcę zarówno pracować jak i uczyć się w tym samym czasie.

3. SZKOLIŁAM SIĘ
  • PSYCHODIETETYKA W PRAKTYCE u Madzi Hajkiewicz (ja akurat byłam na szkoleniu w Łodzi). Wyniosłam z tego szkolenia naprawdę sporą dawkę wiedzy i świadomości skąd pewne procesy myślowe się wywodzą i dlaczego emocjonalnie podchodzimy do jedzenia itp. Do dziś korzystam z notatek zrobionych na szkoleniu i staram się racjonalnie podchodzić do swojego żywienia. Mogę śmiało powiedzieć, że potrzebowałam tego szkolenia, by móc pracować nad samoakceptacją i poczuciem własnej wartości.
  • KURS 0 dla początkujących w Joga Park. Byłam na 20 zajęciach, dzięki którym poznawałam jogę od początku. Uczyłam się poprawnego wchodzenia w pozycje i naprawdę to polubiłam. Joga jest naprawdę niesamowita, w tym roku stawiam na jeszcze więcej praktyk.
  • SZKOLENIE LEVEL 2 U MARCINA CHABOWSKIEGO. Szkolenie miało tytuł "Naucz się biegać efektywnie i trenować mądrze. Zbuduj solidny fundament do sezonu startowego. Zwiększ swój potencjał siłowy i ciesz się bieganiem bez kontuzji." Tutaj otworzyłam oczy na to co robię. Bieganie jest moją największą pasją, by móc trenować zdrowo postawiłam na solidną dawkę wiedzy, którą otrzymałam i wykorzystuję do teraz. Po jednym szkoleniu oczywiście nie będę żadną alfą i omegą, ale jestem na pewno bardziej świadoma i na pewno będę uczestniczyć w kolejnych poziomach szkolenia.

4. PRACOWAŁAM 3 MIESIĄCE ZA GRANICĄ
To był chyba najcięższy psychicznie i fizycznie czas w 2018 roku, ale niczego nie żałuję. Pracowałam jako sprzątaczka w biurowcach, przemieszczałam się do pracy na rowerze, a kiedy miałam wolne spędzałam czas z rodziną. Szczerze? Irlandia to taki trochę mój drugi dom. Mam tam część swojej rodziny i mimo tego, że było mi ciężko, bo jednak zostawiłam swoje życie na trzy miesiące i wyjechałam do Dublina, to lubię tam wracać.

5. CHODZIŁAM PO TATRACH
Wspólny wyjazd z moim Arturem w góry to już nasza coroczna tradycja i w tym roku również jej nie zabrakło. Spędziliśmy tydzień w Zakopanem. Kocham chodzenie po górach, a w szczególności, gdy mam Artura u boku. To taka nasza oaza spokoju, czas dla nas. Cieszę się, że i w tym roku tego nie zabrakło.

6. POWIEDZIAŁAM TAK
2 września 2018 zapamiętam do końca życia - nasze zaręczyny. Cieszę się, że jesteśmy już na tym etapie, gdzie możemy sobie powiedzieć, że chcemy ze sobą spędzić resztę swojego życia. I chociaż do ślubu nam się nie śpieszy to sam fakt, że mam narzeczonego jest już taki poważny.


7. ZJADŁAM PRAWDZIWĄ WŁOSKĄ PIZZĘ
Kocham włoską kuchnię, kocham włoskie klimaty, dlatego kolejne moje marzenie zostało spełnione. Spędziliśmy tydzień we Włoszech, robiąc codziennie po ponad 30 tysięcy kroków, jedząc włoski makaron, oraz pizzę, korzystając z włoskich uroków. Aaaa no i oczywiście odwiedzając wszystkie polecane lodziarnie. Było wspaniale.  Mediolan, Genua, Como - to miejsca, które odwiedziliśmy i na pewno jeszcze nie raz tam wrócimy.



8. STWORZYŁAM  DOM DLA PORZUCONEJ KOTKI
I tym sposobem Bella jest u nas od połowy października. Jestem szczęśliwa, że mogliśmy w ten sposób jej pomóc. Brajan też ją zaakceptował, więc wydaje mi się, że jej też jest z nami dobrze.

9. URZĄDZAŁAM NOWE MIESZKANIE
Dwa lata temu podjęliśmy decyzję o zakupie mieszkania, w lipcu odebraliśmy klucze i od września powoli zaczęliśmy działać. I lada dzień się wprowadzamy. O mieszkaniu będzie seria wpisów także jeśli macie jakieś pytania to piszcie, na pewno wezmę je pod uwagę i napiszę dokładniej o tym w kolejnych postach z serii o mieszkaniu.


10. ZADBAŁAM O SIEBIE
Od października postanowiłam zwrócić szczególną uwagę na swoje zdrowie. Zrobiłam wyniki, włączyłam zalecaną suplementację, bardziej zwracałam uwagę na to co jem. Wybrałam się również do fizjoterapeuty na suche igłowanie oraz konsultację, byłam na badaniu stóp, ponieważ również zauważyłam w nich problem no i zaczęłam działać. Zaczęłam być bardziej świadoma, że samo trenowanie to nie wszystko, by cieszyć się zdrowiem. Bardzo się cieszę, że podjęłam pewne kroki, by  żyć zdrowo i świadomie.
11. MÓJ ROK W LICZBACH
PRZEBIEGŁAM 4088km 
- w tym dwa maratony Gdańsk Maraton, oraz PZU Maraton Warszawski


PRZEJECHAŁAM NA ROWERZE 3034km
PRZEPŁYNĘŁAM 22km łącznie ( mało, ale patrząc na to, że zaczęłam w lipcu i nie chodziłam regularnie to i tak jest dobrze)


Tak wyglądał mój rok. Jestem zadowolona i chociaż nie wszystko wyszło mi tak jak chciałam to mogę powiedzieć, że naprawdę dobrze zagospodarowałam te 12 miesięcy i sporo z nich wyniosłam. Co przyniesie kolejny? Zobaczymy. Mam plany, cele i powoli zaczynam je realizować. Pamiętajcie niczego nie musimy, zmuszanie się do czegokolwiek od razu stawia nas na przegranej pozycji...co innego jeśli chcemy. Dlatego moja mała rada, jeśli robisz sobie postanowienia na rok 2019 wpisuj je w formie np. CHCĘ PRZEBIEC PÓŁMARATON, a nie MUSZĘ PRZEBIEC PÓŁMARATON. To pierwsze prawda, że lepiej brzmi? I nawet ładniej wygląda.

Ściskam,
Pauli
 #idacprzedsiebie

stycznia 05, 2019 3 komentarze

Relacji z tego biegu nie mogło na blogu zabraknąć. Jak dobrze wiesz Gdańsk jest jednym z bliższych memu sercu miast, dlatego na piątej edycji tego biegu nie mogło mnie zabraknąć. Nie tylko dlatego, że kocham to miasto, a również dlatego, że biegłam już tutaj dwie poprzednie edycje. Na dodatek start i meta jest w tym samym miejscu, gdzie był mój debiut w maratonie. Teraz już pewnie rozumiesz, dlaczego mam taki sentyment do tego biegu. 

Pakiet startowy odebrałam standardowo dzień wcześniej, już wchodząc na same targi AmberExpo czułam się wyjątkowo, w końcu mam tyle wspomnień związanych z tym miejscem. Odbiór pakietu przebiegł sprawnie, wolontariusze byli naprawdę mili. Więc tutaj duży plus dla nich. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to do bardzo ubogiego pakietu startowego. Oprócz masy ulotek był "glicerynowy żel pod prysznic" marki ziaja z serii Gdanskin. No nie powiem, że pakiet trochę biedny, jak na taką cenę. Chcąc otrzymać również koszulkę techniczną z biegu trzeba było za nią dopłacić przy zakupie pakietu. Ja z racji tego, że jestem maniakiem i naczelną zbieraczką tego typu koszulek, zamówiłam swoją, dzięki czemu mogłam następnego dnia dumnie w niej wystartować. 

Dzień startu 28.10.18, pobudka o 6:30 była bardzo przyjemna, bo akurat tego dnia przestawialiśmy zegarki i mogliśmy dłużej pospać, więc naprawdę nie odczuło się zmęczenia spowodowanego mimo wszystko późnym położeniem się spać. Wypiłam kawę i zaczęłam się stresować. Poczułam też okropny głód, co bardzo rzadko zdarza mi się przed biegiem. Stwierdziłam, że skoro nie jest to bieg na życiówkę, a dla samego fanu z biegu, poeksperymentuję - zjadłam więc racuchy z lidla (swoją drogą bardzo smaczne). Po zjedzeniu śniadania zaczęłam jeszcze bardziej się stresować. Przypomniał mi się zeszłoroczny start, gdzie na trasie miałam problemy żołądkowe. To był chyba najcięższy bieg w historii mojego biegania, patrząc na dolegliwości jakie mu towarzyszyły. A teraz? Chyba oszalałam jedząc coś takiego przed biegiem. Jedyny plus był taki, że zjadłam je bardzo wcześnie, bo jeszcze przed 7 rano. 
I tu moja rada dla Ciebie, przed biegiem conajmniej dwie godziny wcześniej zjedz śniadanko. U mnie na daną chwilę najlepiej sprawdza się biała bułka z dżemem brzoskwiniowym, lub jeśli nie mam bułki wafle ryżowe też z dżemorem. Po tym biega mi się najlżej i najprzyjemniej.  

Dałam Arturowi pospać i dopiero o 8 wyjechaliśmy z domu, a start był o 9 rano. Także mogę powiedzieć, że całe życie na krawędzi...Na szczęście bez problemu dojechaliśmy na miejsce. 
Tu kolejna rada dla Ciebie, zawsze sprawdzaj racebook, który zazwyczaj przychodzi drogą mailową. Dzień wcześniej sprawdź, o której organizatorzy zamykają drogi i zaplanuj trasę tak, by nie dojechać na miejsce i móc w okolicach startu zaparkować. A uwierz mi często to duży problem, bo albo parking jest za mały, albo drogi dojazdowe dużo wcześniej są zamykane. Najbezpieczniejsze jest poruszanie się komunikacją miejską, która jest zazwyczaj tak dopasowana, by ze wszystkim zdążyć. 

Na każdym biegu przed startem jest oficjalna wspólna rozgrzewka, to bardzo fajny element. Lubię razem z resztą biegaczy brać udział we wspólnej rozgrzewce, jednak traktuję ją jako dodatek do swojej właściwej rozgrzewki. I tu kolejna moja rada- nigdy nie zaniedbuj rozgrzewki przed startem. Rozbiegaj się i porządnie przygotuj do startu. Nie bądź Januszem/Grażyną biegania. Tu chodzi o Twoje bezkontuzyjne bieganie. 

Gotowi do biegu, start... ruszyłam przed balonikami na 1:45:00. Głównym założeniem tego biegu było czerpanie radości z biegania. I powiem Ci szczerze, że nawet nie zerkałam na zegarek. Powiedziałam sobie, że jeśli będę czuła, że mam moc- przyśpieszę, jeśli zaś poczuję, że tej mocy mam mniej zwolnię i nic się nie stanie. W słuchawkach miałam standardową playlistę, z którą biegam praktycznie każdy bieg zorganizowany. Kilometry leciały jak szalone, a ja czułam pełnię szczęścia. Tak, każdemu biegu towarzyszy takie uczucie. To jest tak, że kiedy widzisz tak wiele osób, które łączy wspólna pasja to nie sposób się nie uśmiechać i cieszyć chwilą, w której możesz biec razem z nimi. Cel jest tak naprawdę jeden - META. 

Pogoda powiedzmy sobie szczerze nie była dla nas łaskawą. Padało, wiało, było naprawdę chłodno. W szczególności największy deszcz uderzył we mnie na około 7 kilometrze, gdzie na dodatek mieliśmy podbieg. Ja zawsze w takich sytuacjach na biegach mówię sobie, że przecież pogody nie da się zaplanować, więc nie denerwuję się na to, na co tak naprawdę nie mam wpływu. Deszcz na biegach nie jest mi też obcy, pamiętam swój drugi w życiu półmaraton w Poznaniu, gdzie razem z Martyną startowałyśmy w wielkiej ulewie. I też wspominam ten bieg dobrze. Rada na bieganie w deszczu? CZAPKA Z DASZKIEM! Naprawdę, dzięki niej krople deszczu nie lecą Ci w oczy, więc spokojnie wszystko widzisz. U mnie to must have podczas biegu. 

Na trasie spotkałam jedną z Was, więc jeśli czytasz to teraz, to chciałam Ci napisać, że bardzo mi było miło zbić z Tobą piątkę. Mam nadzieję, że udało Ci się dobiec w czasie jaki sobie założyłaś. Lecz to nie koniec spotkań, bo biegłam przed chwilą z Robertem, którego też poznałam na biegach i kojarzyłam z Instagramu. Miło było Cię widzieć Robert. 

Takie spotkania na trasie zawsze dodają mi skrzydeł, to jest coś niesamowitego. Dlatego polecam być dla siebie przyjaznym na trasie. Ja z chęcią przybijam piątki kibicom, ale również czasem coś powiem do osoby, która biegnie przy mnie. To naprawdę daje moc. 

Cały bieg starałam się biec równo i ku mojemu zdziwieniu, czułam, że mam tę moc... nie wiedziałam z czego ona dokładnie wynika, czyżby te racuchy? Biegłam szczęśliwa, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jestem kawałek przed balonami na 1:45:00. No i na metę dobiegłam w czasie 1:41:28. Standardowo popłakałam się na mecie, to kolejne uczucie, które nie jest do podrobienia. Jeśli chcesz je poczuć, musisz po prostu spróbować. 


Nie wierzyłam w czas, nie wierzyłam w to, że jestem 63 kobietą w open, oraz 6 kobietą w swojej kategorii wiekowej. Obudziła się we mnie nadzieja na szybsze bieganie, a już myślałam, że nie wrócę  do formy gdzie rzeczywiście byłam zadowolona ze swoich czasów, a jednak... 

Kolejny bieg przechodzi do historii. Kolejny piękny medal do kolekcji. Cieszę się, że wystartowałam i powiem Ci szczerze, że czuję się bardzo podbudowana po tym biegu, bo kompletnie nie spodziewałam się, że pójdzie mi tak dobrze. Jestem z siebie zadowolona, dlatego jedno jest pewne za rok widzimy się znowu na starcie AmberExpo Półmaraton Gdańsk. 

Pauli
#idacprzedsiebie
października 30, 2018 12 komentarze


Nawet nie wiem od czego zacząć, piszę i czuję, że jeszcze jestem w tej euforii po biegu. Mój trzeci maraton przeszedł do historii. 40 PZU MARATON WARSZAWSKI to nie tylko kolejny maraton na moim koncie, ale też mój pierwszy oficjalny bieg po Warszawie, oraz pierwszy maraton z pięciu wchodzący w Koronę Maratonów Polski. No dobrze, zatem zacznijmy od początku. 

Do Warszawy przyjechaliśmy w sobotę (29.09.18) bezpośrednio z Zakopanego, na miejsce tego samego dnia miała dojechać moja mama z bratem, oraz najwierniejsi przyjaciele Martynka i Jacek. Bardzo się stresowałam, ale to był pozytywny stres. Cieszyłam się, że jednak nie zrezygnowałam, a powiem Ci szczerze, że w głowie miałam takie myśli. Dlaczego? Pisałam o tym post, więc jeśli jeszcze nie zdążyłaś przeczytać (klik). Na dodatek moje kolejne obawy były związane z ostatnimi bardzo intensywnymi dniami w Tatrach, z których tak jak wspomniałam od razu wracaliśmy. W nogach po 5 dniach chodzenia po górach mieliśmy ponad 120km, a w niedzielę maraton. Czy to nie brzmiało jak istne szaleństwo? 

Miłość do maratonów jednak przezwyciężyła, podjęłam się wyzwania i przeszłam do spełniania kolejnego ze swoich marzeń. Tak, oficjalnie mogę powiedzieć - marzyłam o tym maratonie! 

Dopiero po godzinie 18 wybraliśmy się po odbiór pakietu startowego. Biuro zawodów znajdowało się w Pałacu Kultury i Nauki, jak dla mnie bomba, w końcu to najbardziej charakterystyczne miejsce w Warszawie. Klimat zbliżającego się maratonu czuć było już od samego wejścia do budynku. Wokół pełno ludzi, których łączy pasja jaką jest bieganie. Wyszukując swojego imienia i nazwiska na tablicy startujących już czułam się jak super bohaterka. 3848 - mój numer startowy. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie to, że niestety koszulka techniczna, którą zamawiałam dodatkowo w pakiecie nie była już dostępna i jedyną opcją było dostarczenie jej pocztą, niestety już po maratonie. Zasmuciłam się, bo jednak lubię biegać w koszulkach zrobionych specjalnie na konkretny bieg. Byłam bardzo rozczarowana i zawiedziona, nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, że koszulki, które były zamawiane nie dojechały w odpowiedniej ilości. No trudno... za radą Artura starałam się znaleźć choć jeden pozytyw tej całej sytuacji. I znalazłam! Po pierwsze koszulka, w której pobiegnę zamiast tej technicznej będzie w kolorze pasującym do moich butów + na pewno przez żółty rażący kolor będzie łatwiej mnie wypatrzyć w tłumie maratończyków. Najwidoczniej tak musiało być! Zawsze po odbiorze pakietu kupuję na stoisku dwa żele, które rozpuszczam razem z wodą, do której dodaję również magnez i potas (taką mieszankę zawsze przygotowuję z samego rana i rozlewam do trzech małych buteleczek, które mam przyczepione do pasa). Pamiątkowe zdjęcie z pakietem też jest punktem obowiązkowym! 



Z Waszego polecenia po tych wszystkich "formalnościach" wybraliśmy się do włoskiej restauracji Vapiano, w końcu przed maratonem pasta party to kolejny must have. W smaku wszystkie z dań, które zamawialiśmy- rewelacja! Jedyne co to nas zniechęciło to zdecydowanie brak obsługi kelnerskiej, jednak jesteśmy zwolennikami standardowego systemu w restauracjach, ale jeśli szukacie dobrych makaronów, lub włoskiej cieniutkiej pizzy Vapiano jak najbardziej jest godne polecenia. Było naprawdę smacznie. 

Po 21:30 już starałam się położyć spać. Jak zazwyczaj nie mam problemów z zaśnięciem tak tym razem, ciężko było mi zasnąć- to wszystko przez te emocje, ale mimo to wyspałam się. 

Pobudka o 5:30. Lekkie śniadanie, kawa, prysznic. W nocy dojechała Martynka z Jackiem, rano wszyscy bardzo mnie wspierali, widzieli jak ważny to dzień dla mnie, czułam się tak bardzo dopieszczona. Skoro byliśmy już wszyscy w komplecie to nie pozostało nic innego jak ruszyć na miejsce startu. Tam szybka rozgrzewka i punkt 9 wyrwana z uścisków mamy i najbliższych ruszyłam. 

Pierwsze kilometry biegałam w totalnej euforii. Nie czułam tempa, czułam adrenalinę, podekscytowanie, w końcu to mój pierwszy bieg w stolicy, na dodatek maraton. Na około 6 kilometrze zbiłam piątkę z swoją ekipą wsparcia (mama, Artur, Kuba, Martynka, Jacek, no i właśnie Zuza, która również przyjechała specjalnie aż z Krakowa, nie wierzyłam jak ją zobaczyłam). Każde zbicie piątki z kibicami było kolejną dawką energii. To jest właśnie magia biegów zorganizowanych i dopingu. Ludzie mimo tego, że cię nie znają kibicują, zbijają piątki, krzyczą. Nie tylko kibice tworzą ten cały klimat, bo jednak wsparcie od osób biegnących również bije na całej trasie. I to właśnie jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Pasja po prostu łączy ludzi. 

Biegłam luźno, przed startem powiedziałam sobie, że co ma być to będzie. W głowie przebijała się gdzieś myśl, by po prostu zmieścić się w 4 godzinach, ale mimo wszystko starałam się kompletnie nie zwracać uwagi na czas. Obserwowałam to co dzieje się dookoła, a uwierz mi działo się. Widziałam mężczyznę biegnącego boso, ludzi przebranych w przeróżne ciekawe stroje, mnóstwo banerów z super motywującymi tekstami. Było na co popatrzeć. 

Na 10, 15, 20, 25, 30 i 35 kilometrze wypijałam swoje mikstury z buteleczek. Na trasie nie jadłam, nigdy nie mam zwyczaju sięgania po jedzenie w trakcie biegu, a eksperymentowanie na maratonie na pewno nie byłoby niczym rozsądnym. 

19 kilometr i kolejne zbicie piąteczek z moją ekipą. Widziałam po ich twarzach, że przeżywają ten bieg równie mocno jak ja. Za każdym razem, gdy zbijałam z nimi piątki miałam łzy szczęścia w oczach. Wiedziałam, że nie jestem sama, że oni czekają na mnie i wierzą, że mam tę moc! Dzięki nim i ja wierzyłam w swoje możliwości. 

Na 28 kilometrze pomyślałam sobie, że gdybym biegła półmaraton to już 7 kilometrów temu bym skończyła, a ja biegnę dalej. Cieszyłam się jak beztroskie dziecko, że mam taką możliwość, że nogi nie odmawiają posłuszeństwa, a ja biegnę, bo to kocham. Tak- zdecydowanie mogę powiedzieć, że kocham bieganie, ale jeśli obserwujesz mnie już dłużej to na pewno zdążyłaś to zauważyć. 

35 kilometr, a ja dopiero zaczynam dopuszczać do siebie myśl, że niestety zaraz to koniec. Niestety, bo jednak tyle czasu czekałam na ten bieg, ale jak to się mówi wszystko co dobre, szybko się kończy. Te kolejne 7 kilometrów i 195 metrów zleciały jak za pstryknięciem palca. A gdy w oddali widziałam metę czułam tak ogromną satysfakcję, spełnienie, że to jest nie do opisania. To po prostu trzeba przeżyć. 

Po przekroczeniu mety zaczęłam się śmiać i płakać, widziałam moich przyjaciół, rodzinę, więc jak najszybciej przeszłam przez wszystkie strefy, odebrałam medal, pocałowałam swoją zdobycz, podziękowałam za to co mogłam przeżyć i ruszyłam im na przeciw. Mama płakała, a jej łzy sprawiły, że i ja popuściłam kilka kolejnych łez szczęścia. Cała morka, wymęczona przytuliłam każdego z osobna i nie wierzyłam, że to już! 



Piękne to uczucie, kiedy spełni się jedno ze swoich marzeń. Maraton ukończyłam z czasem 3:51:19. Zapamiętam go na pewno do końca życia. Jeśli kiedykolwiek odważyłaś się marzyć o czymś, to nie bój się i próbuj. Kto nie próbuje, ten nie wie jak smakuje zwycięstwo. Ja wygrałam sama ze sobą.  Maraton to spory dystans i rzeczywiście coś w tym jest, że przeżywanie maratonu to wielka sprawa. Przez te prawie 4 godziny w mojej głowie przewinęły się setki jak nie tysiące myśli, miałam czas by pewne sprawy pozamykać,   oraz dać innym wejść do mojego życia. To był zdecydowanie jeden z piękniejszych momentów w moim życiu. 



Na pytanie, kiedy kolejny maraton odpowiem Ci, że na pewno kolejne dwa w przyszłym roku. Także do zobaczenia niebawem królewski dystansie. 

Twoja Pauli #idacprzedsiebie



października 01, 2018 13 komentarze

Cześć! 
Jeśli śledzisz mnie na instagramie to wiesz, że niedawno razem z Arturem byliśmy w Zakopanem. Spędziliśmy tam pięć dni, z czego praktycznie całe cztery chodziliśmy po górach. W odpowiedzi na wiele pytań pojawił się pomysł na serię postów na ten temat, dziś podzielę się z Tobą kilka naszymi "TIPAMI" odnośnie planowania tras. No to lecimy:

1. SPRAWDŹ POGODĘ NA DZIEŃ, W KTÓRYM PLANUJESZ RUSZYĆ NA SZLAKI
Tak naprawdę to pogoda decyduje, gdzie wybierzesz się danego dnia. My zazwyczaj sprawdzamy pogodę z aplikacji, która systemowo już jest w iPhonie. Dodam tylko, że ta apka praktycznie nigdy nas nie zawiodła. Jeśli pada deszcz, bądź jest bardzo pochmurno, nie warto ruszać w wyższe partie, czy też szlaki, które należą do tych cięższych. Po pierwsze deszcz jest nieprzyjemny. Przemokniesz, ale i też mało zobaczysz. W czasie deszczu widoczność w górach jest bardzo słaba, dlatego jeśli już tego dnia chcesz iść na górski spacer to radziłabym wybrać trasy bardziej płaskie np. Dolina Kościeliska, Dolina Chochołowska, lub trasa pod Reglami. Jeśli zaś masz do dyspozycji piękny, słoneczny dzień- tu bez wahania ruszaj wyżej! Warto też wspomnieć, że w górach pogoda bardzo szybko się zmienia, dlatego również należy brać na to poprawkę. 

2. DOBRZE SIĘ WYPOSAŻ
Nasze MUST HAVE to 
-mapa szlaków górskich (Dostaniesz ją w sklepikach z lokalnymi pamiątkami, poczcie i nie tylko.)

-bilet na wejście do Tatrzańskiego Parku Narodowego ( I tutaj dodam, że warto zainstalować aplikację w telefonie skycash, gdzie macie opcję wybrania dowolnego biletu na wejście. Aplikacja jest dostępna zarówno na IOS jak i Android. Takie rozwiązanie pozwala uniknąć kolejek, które na często obleganych szlakach w czasie sezonu jak i poza nim są codziennością.) A i jeśli jesteś studentem bądź uczniem, pamiętaj masz zniżkę. 

-termos z ciepłą herbatką/kawką lub w lato butelka wody

-lekkie przekąski (Czekolada, bakalie, batoniki. Coś co szybko doda Ci energii, ale też nie obciąży żołądka, bo jednak wiadomo, im lżej w brzuchu tym łatwiej zdobywać kolejne szczyty.)
-peleryny przeciwdeszczowe ( My mamy takie foliowe, które sprawdziły się nie raz, a ponoć są tylko do jednorazowego użytku.)

-kijki (U nas korzysta z nich Artur, przydadzą się przede wszystkim podczas schodzenia, ponieważ odciążają stawy, które niestety zwłaszcza podczas schodzenia w dół "obrywają" najbardziej.)

- załóż na stopy obuwie trekingowe (Niejednokrotnie widzieliśmy ludzi w sandałach, adidasach, trampkach, może i nie ma tragedii, ale zdecydowanie dobry but w górach to podstawa.)

-koszulka, oraz skarpetki na zmianę (W trakcie długich tras niejednokrotnie się spocisz, dlatego fajnie jest zmienić koszulkę, lub skarpetki, kiedy buty przemokną.)

-kilka złotych na ciepły posiłek w schronisku ( Jeśli już ruszamy w trasy to często na cały dzień, więc super jest zaplanować ją tak, by wpaść na obiad do schroniska.) 

-rękawiczki (W lato raczej nie, ale w okresie letnio-jesiennym w górach temperatura potrafi spaść do około 0 stopni, więc zdecydowanie wtedy rękawiczki się przydają. )

PS. Nie zapomnij zabrać ze sobą DOBREGO HUMORU!

3. ZAPLANUJ TRASĘ ZGODNIE Z CZASEM JAKI MASZ DO DYSPOZYCJI
Na mapach każda trasa ma określony czas przejścia normalnym, spokojnym tempem. Dlatego trasę dostosuj do swoich preferencji.  My często planując tworzymy kilka alternatyw, jeśli pogoda dopisuje, a nogi dają radę idziemy trasą, która jest dłuższa i rzadko kiedy wybieramy takie, gdzie wchodzimy i schodzimy tą samą drogą. Jeśli jednak widzimy, że przejście wybranych odcinków zajmuje nam więcej niż przewidzieliśmy, bądź po prostu pogoda przestaje nam dopisywać, mamy zawsze zaplanowane opcje, gdzie możemy szybciej schodzić na dół. 

4. SPRAWDŹ TRUDNOŚĆ TRAS
Wiele ludzi wciąż ma przekonanie, że kolor zaznaczonej trasy świadczy o jej trudności przejścia. Jednak tak nie jest, dlatego my sprawdzamy najczęściej na stronie www.natatry.pl , jest tam wiele zdjęć opisów, oraz pomysłów na zaplanowanie trasy. 

5. STOPNIUJ SWOJE MOŻLIWOŚCI 
Nie pozwól, by pierwszego dnia ambicje Cię przerosły. Wybieraj trasy na swoim aktualnym poziomie zaawansowania. My zawsze pierwszego dnia ruszamy na szlaki, które traktujemy rozgrzewkowo, dzięki czemu oceniamy nasze predyspozycje i przygotowujemy nogi do długich wędrówek. 

Jeśli chodzi o planowanie tras to chyba wszystko, na co zwracamy szczególną uwagę. A jeśli Ty masz również swoje sprawdzone sposoby i chcesz się nimi podzielić zostaw je w komentarzu na dole. Jest wiele chętnych osób, które mogą z nich skorzystać. Ja też chętnie się dowiem czegoś nowego i za rok wykorzystam razem z Arturem. 

Twoja Pauli #idacprzedsiebie

września 29, 2018 4 komentarze


Na swoich profilach, wiele mówię o marzeniach i ich realizowaniu. Jeśli jesteś ze mną już od dłuższego czasu to wiesz, że moim jednym z największych marzeń, było dostanie się medycynę. Było kilka podejść, niestety nieudanych. Nie ukrywam, że to wciąż dla mnie ciężki temat, ale chcę podzielić się z Tobą swoją historią. Mam wrażenie, że dopiero jestem na to gotowa, by zacząć głośno o tym "mówić". Głęboki wdech i zaczynam od samego początku. 

Od kiedy pamiętam, zawsze mówiłam wszystkim, że chcę zostać lekarzem. Ostatnia klasa liceum, dała mi niezłego kopa, jeśli chodzi o poczucie bezpieczeństwa. Problemy rodzinne, rozstanie rodziców, nie będę ukrywać, że miało to wpływ na efektywność mojej nauki. Podeszłam do matury, niestety wyniki nie były satysfakcjonujące. Byłam sobą zawiedziona i wydaje mi się, że dla lepszego poczucia własnej wartości postanowiłam, że pójdę jednak na studia. Wybrałam Bioinformatykę na Uniwersytecie Gdańskim, kierunek ciekawy, ale nie dla mnie. Od początku miałam wrażenie, że jeśli nawet skończę bioinformatykę to mimo wszystko nie będę pracować dalej w zawodzie. Myślałam, że dam radę pogodzić poprawianie matury, razem ze studiowaniem, ale było to jednak zbyt ciężkie. Na dodatek kolejne komplikacje rodzinne, nie pozwoliły mi na to, by być ciągle w Trójmieście. Po dwóch miesiącach studiowania w Gdańsku, musiałam dojeżdżać jednak z ówczesnego domu- Stężycy, a podróż w jedną stronę zajmowała mi dobre dwie godziny. Nie było łatwo. Podeszłam do kolejnej poprawy matury, co nie dało znów rewelacyjnych rezultatów. Postanowiłam, że jednak przed drugą sesją rzucam studia i  razem z bratem przeprowadzam się do Żukowa, które jest zdecydowanie bliżej Trójmiasta, niż nasza ukochana Stężyca. Kuba miał kawałek do szkoły w Kościerzynie, a mi było zdecydowanie łatwiej, bo byłam bliżej Trójmiasta. Wymagało to pewnego poświęcenia z dwóch stron, daliśmy radę. 

Rozpoczęłam moje pierwsze potocznie zwane GAP YEAR i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to była jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Godzenie studiów z nauką do matury to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Wiem, że wiele osób daje radę, dla mnie było to zdecydowanie za ciężkie. Próbowałam różnych sposobów na naukę. Kursy maturalne, samodzielna nauka, aż w końcu korepetycje u egzaminatorek. I zdecydowanie jeśli już ktoś się przygotowuje do zdania matury na 90+% to polecam wybranie się do naprawdę dobrego korepetytora, który bierze udział w sprawdzaniu matur i na ten temat super wiedzę. Ja na swoje panie nie mogę powiedzieć złego słowa są genialne! No, dobra teraz pytanie... to skoro miałam tak dobre korepetytorki, dlaczego nie udało mi się napisać matury tak, by po prostu dostać się na medycynę? Chyba już znam odpowiedź na to pytanie. Wydaje mi się, że za bardzo ulegam emocjom i mimo tego, że na swoje przygotowanie nie mogę powiedzieć złego słowa, to stres kompletnie mnie rozbija. W momencie kiedy na czymś bardzo mi zależy, nie potrafię spokojnie myśleć. Nie potrafię dobrze składać zdań, jestem rozkojarzona, przez co nie piszę kluczowych odpowiedzi, a w chemii robię błędy obliczeniowe. Moja największa zmora to ja sama w stresie. 

Powiem Ci, że przez te kilka lat, kiedy siedziałam w domu, pracowałam i uczyłam się do matury moje poczucie własnej wartości znów spadło drastycznie w dół. Wszyscy moi rówieśnicy kończyli studia, a ja? Ja miałam wrażenie, że stoję w miejscu. W tym roku powiedziałam sobie, że co by się nie stało, chcę ruszyć z miejsca. I bez względu na to, czy uda mi się dostać na medycynę, czy nie to  przemyślę dokładnie swój PLAN B. Z tą myślą czułam się zdecydowanie bezpieczniej. Jak wiesz na medycynę po raz kolejny się nie dostałam. Od lipca zaczęłam realizację planu B, regularnie chodziłam na basen, ponieważ na AWFie było to warunkiem koniecznym, by w ogóle wziąć udział w rekrutacji. Docelowo miałam się zmieścić w czasie 1min15s. Trenowałam, nie chciałam wyjść na osobę, która kompletnie nie potrafi pływać technicznie, starałam się naprawdę podszkolić technikę samodzielnie, trochę się udało, jest zdecydowanie lepiej, ale mogłoby być jeszcze lepiej. Tym bardziej, że byłam zawsze jeśli chodzi o pływanie samoukiem. Na egzaminie 50 m (dwie długości basenu ) przepłynęłam w 45

sekund, z czego jestem bardzo zadowolona. Wiem, że wypracowałam w sobie ten czas i za to kocham sport, bo konsekwentne podchodzenie do treningu przynosi oczekiwane rezultaty (oczywiście mam na myśli tu treningi amatorskie).

Pewnie teraz Cię zaskoczę, ale nie idę na studia stacjonarne. Dlaczego? Jestem już w tym wieku,  kiedy człowiek chce jednak w pewnym stopniu się usamodzielnić. Studia stacjonarne niestety, by mi to komplikowały. W tygodniu chcę poświęcić się pracy, chcę rozwijać swoje zainteresowania, rozkręcić bloga, oraz ruszyć z kanałem na YouTube. Moja mama, mój najwierniejszy kibic to człowiek o ogromnym sercu, któremu wiem, że jeśli powiedziałabym , że idę dalej na studia stacjonarne otrzymałabym wparcie nie tylko duchowe, ale w głównej mierze finansowe. Chciałabym ją jednak odciążyć. To kolejny powód, dla którego idę na studia niestacjonarne. Nie uważam, żeby studiowanie niestacjonarnie w jakikolwiek sposób, komukolwiek umniejszało. I chociaż słyszałam przeróżne zdania na temat studiów niestacjonarnych, to z tymi złymi opiniami kompletnie się nie zgadzam. Zawsze podziwiałam pod tym względem mojego Artura, który pracuje w zawodzie,studiuje niestacjonarnie i naprawdę jest w tym dobry, a przede wszystkim szczęśliwy, że robi to co lubi i spełnia się zawodowo i naukowo. 

Czy jeszcze będę próbowała swoich sił i zawalczę jeszcze raz o medycynę? Myślę, że to bardzo prawdopodobne. Czy podejdę jeszcze raz do matury z biologii i chemii? Być może. Nie mówię nie, bo jednak gdzieś z tyłu głowy jest swego rodzaju smutek związany z nieosiągniętym celem, jakim jest medycyna. Na razie chcę spróbować swoich sił w fizjoterapii. Myślę, że dla tak aktywnej osoby, jaką jestem, to naprawdę bardzo dobry wybór. Na dodatek też będę mogła pomagać ludziom (prawie jak lekarz), to też przyszłościowy zawód i jeśli dobrze pokieruję swoją ścieżkę zawodową to będę mogła odnosić sukcesy, oraz czuć satysfakcję z wykonywanej pracy.



Cieszę się, że w końcu idę przed siebie, czuję, że to dobry krok w przód i jestem bardzo ciekawa tego, jak potoczy się moje życie. Na pewno nie żałuję niczego, nie uważam, żebym zmarnowała czas,  wręcz przeciwnie, czuję, że sporo z tego czasu wyniosłam. Mam wrażenie, że teraz patrzę na wiele spraw z kompletnie innej strony, niż patrzyłam kilka lat temu. I wiesz... bardzo się cieszę, że mogłam Ci to opowiedzieć. 

Na pewno posty o studiach pojawią się tu jeszcze nie raz. Jeśli masz jakieś pytania, z chęcią odpowiem. Wiesz gdzie mnie znaleźć. 

Twoja Pauli #idacprzedsiebie


września 24, 2018 6 komentarze


Cześć! 
W momencie pisania tego posta, na oficjalnej stronie Maratonu Warszawskiego zegar pokazuje, że do startu zostało 10 dni 4 godziny i 1 minuta z kilkoma sekundami. Z jednej strony cieszę się, a z drugiej ... no właśnie? 

O tym, że chcę przebiec Maraton Warszawski wiedziałam już w zeszłym roku, zaraz po starcie w moim pierwszym maratonie w Gdańsku (jeśli jesteście ciekawi jak to było z moim pierwszym maratonem, w zakładce maraton macie posty o tym jak było przed podjęciem decyzji, w trakcie trenowania no i w momencie startu, zapraszam). Po moim drugim starcie w maratonie, znów w Gdańsku, upewniłam się tylko, że jeszcze bardziej chcę spróbować swoich sił na trasie Maratonu Warszawskiego, a razem z nim chcę rozpocząć swoją przygodę ze zbieraniem doświadczenia w zdobywaniu medali do Korony Polskich Maratonów, w którą wchodzą takie maratony jak:
1. Maraton Dębno
2. PZU Cracovia Maraton
3. PKO Wrocław Maraton
4. PZU Maraton Warszawski
5. PKO Poznań Maraton

Wyzwanie zatem podjęte, od startu w Maratonie Warszawskim mam dokładnie dwa lata, by ukończyć te pięć królewskich maratonów. 


Na początku myślałam, że drugi start w Gdańsku będzie typowo testowym, a ten w Warszawie docelowym. Jeszcze do lipca miałam takie przekonanie, że uda się zrobić tę życiówkę. Czy coś się zmieniło?

Dokładnie 3 miesiące przed startem weszłam w plan treningowy, gdzie według zaleceń miałam biegać 5-6 razy w tygodniu. Był to lipiec, a w lipcu jak wiadomo już miesiąc byłam zagranicą, Irlandia na początku sprzyjała bieganiu, ukochane parki, krajobrazy, wszystko idealnie. I tak do końca sierpnia biegałam naprawdę sumiennie, mimo pracy, zawsze starałam się znaleźć czas na trening. W końcu jeśli coś jest dla Ciebie priorytetem to zawsze znajdziesz na to czas, co by się nie działo. Ostatecznie biegałam i biegam do teraz 5 razy w tygodniu. Kilometraż tygodniowy to od 80-100km. Całkiem nieźle, ale po takiej dawce stresu jaką ostatnio fundowałam sobie w pracy, zmęczeniu spowodowanym ciągłą pracą fizyczną, oraz dojeżdżaniem wszędzie na rowerze, poczułam, że siła w nogach niestety spada. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli o tym, że coraz dalej mi do życiówki niż bliżej. Tak bardzo chciałam przebiec królewski dystans "w gazie". 

Bieganie jednak uczy pokory, nie raz się o tym przekonałam, tym razem też tak jest. Obawy wraz z kolejnymi treningami wzrastały, gdy widziałam, że przy słabych czasach tętno było o 10-15 oczek wyższe niż zwykle. Wniosek z tego taki, że organizm najzwyczajniej w tym trybie, którym od dłuższego czasu tkwiłam zaczął się buntować i mówić stop. Nogi cięższe, tempo wolniejsze, tętno większe. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, co teraz? Czy aby na pewno powinnam startować? Przecież specjalnie na tę okazję po raz pierwszy przylatuje moja mama, by w końcu zobaczyć jak jej córka wbiega na metę maratonu. Przecież zarezerwowaliśmy już nocleg, przecież przyjeżdżają nasi przyjaciele, by wesprzeć mnie na trasie, przecież sporo z Was będzie gdzieś w pobliżu. A ja? Tempem żółwim będę czołgać się do mety, przecież kiedyś byłam szybsza. Nie ukrywam, że zmartwienie wzięło górę, do czasu... 

Tak sobie myślę, że przecież maraton nie miał być dla mnie presją wielu czynników, by tylko dobiec z życiowym czasem na metę. Jak widzisz sama się w tym pogubiłam. A ja przecież tak bardzo kocham biegać, im dłuższy dystans tym lepiej. Od pierwszego maratonu zakochałam się w tych 42 km i 195m. Maraton to coś niezwykłego i bez względu na to, w jakim czasie go pokonam, chcę się dobrze bawić. 

Zauważyłam, że właśnie przez pogoń za wymarzonymi czasami ludzie często zapominają, jak po prostu przyjemne jest bieganie samo w sobie i jak wiele można z niego wynieść- nie tylko czas końcowy. Super jeśli stawiamy na rozwój, na pokonywanie własnych barier, ale nigdy nie zapominaj o tym jak dobrze jest po prostu wyjść i pobiec, bez zegarka, bez muzyki, po prostu biec. Ja w tygodniu zawsze mam jeden taki bieg, gdzie nie skupiam się na tym ile mam przebiec, nie zerkam nerwowo na zegarek z tętnem, czasem, po prostu biegnę tyle ile czuję, że chcę, w tempie jakie dyktuje mi mój organizm. I to jest super! 

Zauważyłam też, że pewnym momencie u osób biegających pojawia się chęć bycia jeszcze lepszym z biegu na bieg. Każdy bieg jest biegiem docelowym. W domu zbiera się coraz więcej gadżetów biegowych, które niekoniecznie musimy mieć. Biegamy dużo, mało się regenerujemy, nie rozluźniamy pospinanych mięśni, nie uzupełniamy biegania w treningi wzmacniające, stabilizujące, a rollera unikamy, bo boli.  Gdy zaczynamy zauważać takie zjawisko u siebie, warto na chwilę się zatrzymać i zastanowić się, czy aby na pewno idzie to w dobrym kierunku? Przecież nie po to zaczynaliśmy! Gdy przestajemy osiągać ciągłe życiówki, wiedząc jak dużo na nie pracujemy, zaczynamy się zniechęcać. A nie zapominajmy, że jednak wciąż jesteśmy pasjonatami biegania, nie jesteśmy zawodowcami. Spokojny rozwój nas ocali, nie jesteśmy maszynami. Życiówki nie powinny, być ceną spadku wydolności naszego organizmu i zdrowia. Rozsądek, proszę pamiętaj o nim! Ja tak wiele razy o nim zapominałam. 

To co z tym maratonem? 
Biegnę, ale całkowicie spokojnie. Bez presji czasu, a ze spokojną głową. Maraton traktuję jako uwieńczenie ostatnich kilku miesięcy w swoim życiu, które niesamowicie mocno dały mi w kość. Chcę cieszyć się każdym kilometrem na trasie, która zapowiada się rewelacyjnie. Chcę po prostu dobrze się bawić, zbijać piątki dla osób kibicujących, chcę widzieć swoich najbliższych towarzyszących mi w tym szczególnym dniu. Choćbym miała całą trasę przejść marszem, będę najszczęśliwsza na świecie, bo kolejne z moich marzeń o Warszawie zostaje spełnione. Maraton to wyjątkowy bieg, przede mną trzeci i nie ostatni start na tym dystansie. Jestem pozytywnie nastawiona, jakkolwiek miałoby być, będzie idealnie! 

30 września wspomnij mnie myślami, a jeśli będziesz na trasie maratonu i gdzieś mnie zobaczysz, krzyknij, podbij piątkę. Spraw tym małym gestem, by ten bieg był jeszcze bardziej wyjątkowym. 



Przed chwilą zadzwonił budzik, mamy 6 rano, ja kończę pisać obiecany post i zbieram się na trening. Co jak co, ale jestem typowym skowronkiem i poranki są dla mnie najproduktywniejszą częścią dnia. 
Zmykam i życzę Ci miłego dnia!

PS. Jestem ciekawa jakiego zdania odnośnie biegania i przełamywania swoich barier związanych z czasami życiowymi jesteś? Pozostaw po sobie ślad na dole w komentarzu. Będzie mi niezmiernie miło!

Wasza Pauli #idacprzedsiebie

września 20, 2018 12 komentarze
Starsze posty

O mnie

About Me


Nazywam się Paulina Zaborowska i od niedawna jestem studentką fizjoterapii. Uwielbiam być aktywną, a maraton to mój ulubiony dystans. Zdrowe odżywianie, kuchnia wegetariańska i aktywność fizyczna pozwoliły mi nie tylko zmienić swoje ciało i schudnąć a przede wszystkim zmieniły moje życie i patrzenie na świat. Wierzę, że dobro odpłaca się dobrem, a pozytywni ludzie przyciągają pozytywnych ludzi. Jeśli tu jesteś to na pewno nie bez powodu!

Obserwuj

Newsletter

Etykiety

bieganie motywacja wsparcie

Najnowsze posty

Blogowe archiwum

  • ▼  2019 (2)
    • ▼  lutego (1)
      • JAK PRZETRWAŁAM 15 DNI NA UCZELNI
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2018 (6)
    • ►  października (2)
    • ►  września (4)
  • ►  2017 (14)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2016 (4)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  września (3)

Szukaj na blogu

@idacprzedsiebie

Created with by ThemeXpose